1. Ministerstwo finansów opublikowało komunikat dotyczący szacunkowego wykonania budżetu za okres styczeń-czerwiec 2025 roku, z którego wynika, że na koniec I półrocza mamy już prawie 120 mld zł deficytu budżetowego (dla porównania w czerwcu 2023 r, czyli podczas rządów PiS wyniósł tylko 12,6 mld zł, a w czerwcu 2024 r. już prawie 70 mld zł). Ba, co więcej, gdyby wydatki budżetowe realizowane były zgodnie z planem , deficyt ten wyniósłby ponad 190 mld zł (całoroczny deficyt został zaplanowany na poziomie 290 mld zł). Jak wynika z tego komunikatu dochody budżetowe zostały zrealizowane na poziomie zaledwie ponad 264 mld zł, a więc 41,8%% planowanych w sytuacji kiedy upływ czasu wyniósł dokładnie 50% (a więc dochody budżetowe są o ponad 8 pp, niższe niż upływ czasu). Z kolei wydatki zostały zrealizowane na poziomie prawie384 mld zł, a więc tylko na poziomie 41,7% planowanych (a więc wydatki budżetowe były z kolei o 8,3 pp, niższe niż upływ czasu). W konsekwencji deficyt budżetowy, wyniósł jak już wspomniałem o blisko 120 mld zł, a więc aż 41,5% planowanego ,ale gdyby zrealizowano wydatki budżetowe zgodnie z upływem czasu, wyniósłby wspomniane wyżej, ponad 190 mld zł. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że wprawdzie poziom realizacji zarówno dochodów jak i wydatków, często nie pokrywa się z upływem czasu w roku budżetowym, ale już teraz po upływie połowy roku, widać wyraźnie, wręcz dramatycznie „rozjeżdżanie się” jednych i drugich.

 

2. Gdyby w II połowie roku, realizacja budżetu przebiegała podobnie jak do tej pory, to do ich zrealizowania na zaplanowanym poziomie, zabrakłoby, aż około 100 mld zł (dochody budżetowe zostałyby zaplanowane na poziomie 633 mld zł). Z zaplanowanego poziomu dochodów wynika bowiem, że w każdym miesiącu powinno wpływać do budżetu średnio po 53 mld zł, czyli po 6 miesiącach, powinny być na poziomie blisko 318 mld zł, a jest przynajmniej 54 mld zł wpływów mniej. Z kolei mimo tego, że wydatki są realizowane znacznie wolniej niż planowano i wyniosły prawie 384mld zł ( a powinny ok 460 mld zł) to deficyt budżetowy wyniósł blisko 120 mld zł, czyli 41,5% planowanej wielkości na cały rok. Gdyby więc dochody budżetowe były realizowane jak do tej pory, a wydatki zostały zrealizowane w zaplanowanej wysokości, czyli 921 mld zł, to deficyt budżetowy nie wyniósłby, jak zaplanowano 290 mld zł, tylko sięgnąłby wręcz astronomicznej wysokości prawie 400 mld zł.

 

3. Także dochody z poszczególnych rodzajów podatków wprawdzie porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego, wyraźnie rosną, ale po zestawieniu ich z upływem czasu, widać, po półroczu podatki „idą” bardzo słabo. Całoroczne wpływy z podatku VAT mają wynieść ok 350 mld zł ,czyli ponad 29 mld zł średnio miesięcznie, a więc po 6 miesiącach ok 175 mld zł, a wyniosły ok.160 czyli ok. 15 mld zł mniej, ale trzeba pamiętać, że w dochodach z tego podatku za styczeń jest co najmniej 12 mld zł wpływów z VAT, przeniesionych z grudnia poprzedniego roku na styczeń tego roku, poprzez tzw. mechanizm przyśpieszonych zwrotów. W tej sytuacji rzeczywiste wpływy VAT za te 6 miesięcy, wyniosły tylko około 148 mld zł , a więc przynajmniej o 27 mld zł mniej, niż powinno to wynikać z realizacji comiesięcznych wpływów.

 

4. Równie źle wygląda realizacja wpływów z PIT, choć analiza w tym przypadku jest znacznie trudniejsza, ze względu na nowy system finansowania dochodów jednostek samorządu terytorialnego, oparty nie o podatki, ale o dochody płatników podatku PIT i CIT na poziomie odpowiednio gmin, powiatów i województw. Mimo tego, że całoroczne dochody z PIT zaplanowano na poziomie ok 32 mld zł (średnio miesięcznie ok 2,7 mld zł), to ich wykonanie po 6 miesiącach jest ujemne i wyniosło blisko minus 18 mld zł. Dobrze wygląda tylko realizacja dochodów z podatku CIT, w tym przypadku całoroczne dochody z tego podatku zaplanowano na poziomie ok. 71 mld zł, czyli po ok. 6 mld zł średnio miesięcznie, natomiast ich realizacja w okresie styczeń- czerwiec, wyniosła ponad 36 mld zł, a więc w tym przypadku, były one trochę wyższe niż upływ czasu ( wyniosły ponad 51% planowanych).

 

5. Ta dramatyczna sytuacja związana z realizacją dochodów budżetowych za I półrocze 2025 roku, a w szczególności tych o charakterze podatkowym w stosunku do upływu czasu, w najwyższym stopniu powinna niepokoić ministra finansów i jego zastępcę, będącego przecież zwierzchnikiem Krajowej Administracji Skarbowej. Ten niepokój o słabnące dochody budżetowe od miesięcy wyraża szefowa największego związku zawodowego pracowników KAS, która otwarcie pisze na portalu X o powrocie mafii vatowskich. Zaniepokojenie powinno być także związane z faktem, że przecież mamy do czynienia z wyraźnym przyspieszeniem wzrostu gospodarczego, który w założeniach do tegorocznego budżetu, został określony na poziomie aż 3,9%, a w I kwartale wg szybkiego szacunku GUS, wyniósł 3,2 % PKB. Mówiąc wprost, po upływie połowy roku, wykonania budżetu, nie widać związku pomiędzy wyraźnym wzrostem gospodarczym, a wzrostem dochodów budżetowych, w tym w szczególności tych o charakterze podatkowym. Co więcej mamy wręcz dramatyczny „rozjazd” dochodów i wydatków budżetowych, co skutkuje tym ,że deficyt budżetowy po I półroczu jest o ponad 35 mld zł wyższy, niż deficyt całorocznym w budżecie 2023 roku , ostatnim roku rządów Prawa i Sprawiedliwości.

1. Dzisiaj w Brukseli przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, przestawi projekt unijnego budżetu na lata 2028-2034, którego twórcą jest komisarz z Polski Piotr Serafin, do roku 2019, prawa ręka Donalda Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Oczywiście Serafin nie przygotowywał tego projektu wyłącznie w Dyrekcji Generalnej ds. budżetu, obowiązywały go wcześniej przyjęte wytyczne całej Komisji Europejskiej, co więcej wiadomo, że głęboko ingerowała w ten proces przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, ale nie ulega wątpliwości, że to co zostanie przedstawione, wyszło spod ręki komisarza reprezentującego Polskę. Dzisiaj nie zostaną zaprezentowane wielkości wydatków na poszczególne unijne polityki, ale informacje, które już przeciekły do europejskiej opinii publicznej, już teraz wywołały ogromny niepokój i protesty wielu posłów do PE, ale także organizacji samorządowych, a przede wszystkim organizacji rolniczych. Wyrazem tego niepokoju i protestów rolników jest uruchomienie zbierania podpisów przed dwie największe organizacje rolnicze Copa i Cogeca pod europejską petycją ( nosecuritywithoutcap.eu), której celem jest mobilizacja europejskich rolników, przeciwko planom poważnego ograniczenia Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) po roku 2027.

 

2. Z informacji dotyczących wieloletniego unijnego budżetu, które są już dostępne, wynika, że w związku z koniecznością ,zabezpieczenia środków na programy przedakcesyjne dla Ukrainy, dodatkowych środków na wydatki o charakterze obronnym, a także tych na spłatę długu zaciągniętego na Fundusz Odbudowy , szacowanego od roku 2028 na przynajmniej 30 mld euro rocznie, wyraźnemu zmniejszeniu ulegną środki na fundusz spójności i politykę regionalną, ale przede wszystkim środki na Wspólną Politykę Rolną (WPR). Żeby to w jakiś sposób ukryć, KE proponuje połączenie środków na politykę regionalną i rolną w jeden fundusz ,przy okazji likwidując tzw. II filar WPR, na który w obecnym budżecie na lata 2021-2027 przeznaczono ok 100 mld euro. Przedsięwzięcia realizowane do tej pory z II filaru WPR, miałby być realizowane przez poszczególne kraje członkowskie z kopert krajowych , a więc środków do tej pory przeznaczanych na politykę regionalną.

 

3. Jeżeli chodzi o WPR to trzeba wymienić aż 5 obszarów zagrożeń zawartych w tych propozycjach budżetu, przede wszystkim likwidację oddzielnego budżetu na WPR, utratę jej wspólnotowego charakteru, rezygnację z dwóch jej filarów, degresywny system wypłat dopłat bezpośrednich, zaczynający się już od płatności powyżej 20 tys euro na gospodarstwo, a po przekroczeniu 100 tys euro, redukcja całości nadwyżki płatności ponad tę kwotę), oraz uzależnienie wypłat od spełnienia dodatkowych warunków nakładanych na kraje członkowskie związane z praworządnością, między innymi przestrzeganie zapisów Europejskiej Karty Praw Podstawowych ( KE chce żeby wypłaty wszystkich środki kierowanych do krajów członkowskich, były uzależnione od przestrzegania praworządności). Przypomnijmy, że do tej pory budżet na WPR był wyodrębniony w ramach unijnego budżetu i podzielony na koperty narodowe, np. dla Polski od roku 2021, na ten cel było przeznaczone ok. 5 mld euro rocznie ( a więc na 7 lat, była to kwota ok. 35 mld euro). Wypłata tych środków na dla naszego kraju, a w konsekwencji także dla rolników nie była powiązana ze spełnianiem jakichkolwiek dodatkowych warunków, poza tymi wynikającymi z przepisów WPR, a więc były one wypłacane, mimo politycznej blokady środków dla naszego kraju z KPO, czy Funduszu Spójności.

 

4. Od roku 2028 pieniądze na WPR miałyby być umieszczone razem ze środkami na politykę regionalną i politykę spójności, co oznaczałoby, konieczność walki o przeznaczanie odpowiednich środków na rolnictwo już na poziomie poszczególnych krajów członkowskich. To posunięcie tak naprawdę spowoduje renacjonalizację WPR, czyli odejście od jej wspólnotowego charakteru, w konsekwencji poszczególne kraje członkowskie (szczególnie te zamożniejsze), będą mogły przeznaczać na własne rolnictwo dowolne środki pochodzące w z unijnego budżetu, w sytuacji kiedy produkty rolne są przecież sprzedawane na wspólnym unijnym rynku. Co więcej oznaczałoby także odejście od dwóch filarów WPR czyli oddzielnego finansowania wsparcia produkcji czyli tzw. dopłat bezpośrednich, a środki na modernizację gospodarstw i terenów wiejskich, czyli inwestycje w gospodarstwach i infrastrukturę na terenach wiejskich, a także ochrona środowiska i finansowanie zmian pokoleniowych w gospodarstwach rolnych, miałby być finansowane w ramach polityki regionalnej.

 

5. To wręcz rewolucja w dotychczasowym finansowaniu WPR, zwłaszcza że jak słusznie spodziewają się rolnicy , wrzucenie środków na rolnictwo do jednego „worka” z funduszami regionalnymi i spójnościowymi, oznacza tak naprawdę ich uszczuplenie ok. 20%, w przypadku Polski będzie to aż około 10 mld euro w ciągu 7 lat. Dodatkowym silnym ciosem w gospodarstwa towarowe jest redukcja wypłat dopłat bezpośrednich , oznaczająca ich zmniejszanie już od kwoty 20 tys euro na gospodarstwo, a po przekroczeniu 100 tys euro , całkowita utrata nadwyżki ponad tę kwotę. Polskiemu komisarzowi ds. rolnictwa Januszowi Wojciechowskiemu, udało się w poprzedniej kadencji KE doprowadzić do wyrównania dopłat dla polskich rolników ze średnią unijną ( wynoszą one teraz one 259 euro na hektar, przy średniej unijnej 256 euro), w nowym budżecie tych pieniędzy dla rolników, będzie nie znacznie mniej, ale ich wypłata będzie uzależniona od tzw. praworządności. Co więcej, trzeba zwrócić uwagę, że budżet na rolnictwo, który zagwarantował Wojciechowski, będzie dawał możliwość przeznaczenia na WPR w Polsce do roku 2027 włącznie po 5 mld euro rocznie, a już od 2028 roku, po rewolucji przygotowanej przez komisarza z Polski Piotra Serafina, będzie to kwota najwyżej ok. 3,5 mld euro rocznie.

1. Na początku lipca prezes Trybunału Konstytucyjnego Bogdan Święczkowski skierował pismo do prezesa ZUS o respektowanie orzeczenia TK z 4 czerwca 2024 roku, wg którego ok 200 tysiącom emerytów przysługuje wypłata wyrównania, a także konieczne jest powtórne przeliczenie ich świadczeń. Jak podkreśla prezes TK, oddziały ZUS w całym kraju odrzucają wnioski zainteresowanych o ponowne przeliczenie ich świadczeń, a także wypłacenie zaległego wyrównania, motywując to nieopublikowaniem wspomnianego wyżej orzeczenia TK w Dzienniku Ustaw. Prezes TK przypomniał prezesowi ZUS, że „zgodnie z art 190 ust.1 Konstytucji RP orzeczenia TK mają moc powszechnie obowiązującą, bez względu na fakt publikacji”, a więc już od ponad roku, ZUS ma obowiązek , dokonać przeliczenia świadczeń i wypłacić stosowne wyrównania.

 

2. Przypomnijmy, że chodzi o orzeczenie TK z 4 czerwca tego roku, dotyczące mężczyzny, który w 2010 roku przeszedł na tzw. wcześniejszą emeryturę, a po osiągnięciu wieku emerytalnego i wystąpieniu o emeryturę z systemu powszechnego, okazało się, że ZUS mu ja przyznał, ale w znacznie mniejszej wysokości. ZUS bowiem, odliczył wypłacane świadczenia w ramach wcześniejszej emerytury od kapitału początkowego emeryta i przyznał świadczenie w wysokości wynikającej z podzielenia pozostałego kapitału początkowego i wpłaconych składek przez średnią ilość miesięcy życia wynikającą z tzw. tablic trwania życia, publikowanych przez GUS. W ten sposób przyznane świadczenie, okazało się o ponad 1 tys. zł miesięcznie niższe, niżby wynikało ze zgromadzonego przez emeryta kapitału początkowego, co przy poziomie świadczeń w polskim systemie emerytalnym, jest niebagatelną kwotą dla każdego przeciętnego świadczeniobiorcy.

 

3. W tej sytuacji emeryt odwołał się do TK, a ten przyznał mu rację przy czym chodzi o emerytów, którzy przeszli na wcześniejsze emerytury do końca grudnia 2012 roku, bo od 1 stycznia 2013 obowiązywała ustawa, która jednoznacznie rozstrzygała ten problem, zobowiązując ZUS do odliczania wypłaconych świadczeń od kapitału początkowego korzystającym z wcześniejszych emerytur. W takie sytuacji jak wyliczyło ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej, znalazło się około 200 tysięcy emerytów z roczników 1949-1959 w przypadku kobiet (poza rocznikiem 1953, ten przypadek TK rozstrzygnął wcześniej na korzyść emerytów) i 1949-1954 w przypadku mężczyzn (poza rocznikiem 1953, gdzie TK rozstrzygnął podobnie jak w przypadku kobiet). Według szacunków resortu, chodzi o niebagatelne sumy wyrównań, średnio po około 64 tysiące na jednego emeryta, a obecna podwyżka ich świadczeń wyniosłaby około 1,2 tys zł miesięcznie. Na same odszkodowania dla wspomnianych około 200 tysięcy emerytów, trzeba przeznaczyć około 9,5 mld zł, przy czym kwota ta cały czas rośnie, bo od ponad roku, rosną odsetki od niewypłaconych świadczeń. Co więcej, podwyższenie bieżących świadczeń dla tych osób o wspomniane 1,2 tys zł miesięcznie, oznaczałoby konieczność wydatkowania przez ZUS dodatkowo, przynajmniej 2,3-2,6 mld zł rocznie.

 

4. Mimo, że od rozstrzygnięcia TK minęło już ponad 13 miesięcy, rząd Tuska ani myśli zająć się tą sprawą, co zirytowało nawet Rzecznika Praw Obywatelskich, który zdecydował się już parokrotnie upomnieć o poszkodowanych emerytów, teraz zrobił to także prezes TK. Natomiast zupełnie inaczej rząd Tuska pochodzi do emerytur byłych funkcjonariuszy służb PRL, bowiem jak wynika z informacji z MSWiA,  ponad 10 tysiącom funkcjonariuszy służb PRL wypłacono już odszkodowania z odsetkami, a także ustalono nową wysokość świadczeń. Z tytułu tych odszkodowań z odsetkami  wypłacono  już kwotę ponad 1,6 mld zł, a ponad 12 tysięcy byłych funkcjonariuszy służb PRL czeka w kolejce, a na odszkodowania i odsetki dla tej grupy, potrzebna będzie jak się szacuje, kwota około 3 mld zł. Co więcej w MSWiA obowiązuje „szybka ścieżka” przywracania poprzednich wysokich emerytur byłym funkcjonariuszom służb PRL, wprowadzona jeszcze przez byłego szefa resortu Marcina Kierwińskiego, a kontynuowanego także przez obecnego Tomasza Siemoniaka,co wygląda wręcz na prowokację wobec całego środowiska emeryckiego. Teraz, poprzednie emerytury byłym funkcjonariuszom SB, przywraca już specjalny pełnomocnik, albo też MSWiA nie odwołuje się od wyroków sądowych i już po rozstrzygnięciu I instancji, wypłaca wyrównanie za blisko 8 lat wraz z odsetkami i na bieżąco świadczenie w zaktualizowanej wysokości.

 

5. Okazuje się ,że mimo upływu już ponad 13 miesięcy od orzeczenia TK, rząd Tuska ciągle blokuje jego opublikowanie, a to jest z kolei pretekstem dla oddziałów ZUS, żeby odrzucać wnioski zainteresowanych emerytów. W przypadku wspomnianych 200 tysięcy tzw. wcześniejszych emerytów, chodzi o odszkodowania rzędu 64 tys zł  na każdego z nich i podwyżki ich świadczeń o 1,2 tys zł miesięcznie, ale jak się okazuje na te zobowiązania rząd Tuska nie ma pieniędzy. Może jednak zareaguje na kolejne wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich, który jakiś czas temu pisał do szefa Kancelarii Premiera ministra Jana Grabca, że brak publikacji tego wyroku łamie prawa człowieka, a teraz także na wystąpienie prezesa TK w tej samej sprawie, tym razem do prezesa ZUS.

1. Tusk od momentu ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich, które przegrał jego kandydat Rafał Trzaskowski, robił wszystko, aby w jakikolwiek sposób, podważyć wynik tych wyborów i wygraną Karola Nawrockiego. Stąd jego zaangażowanie w akcję o sfałszowaniu wyników wyborów w tysiącach obwodowych komisji wyborczych przez ludzi związanych z PiS i przedstawicielami innych konserwatywnych kandydatów w tych komisjach, co „dzielnie” wspierali poseł Roman Giertych i jego ludzie w mediach społecznościowych, a także minister Adam Bodnar, angażując w to całkiem otwarcie prokuratorów w całym kraju. Mimo propagowania tezy o sfałszowaniu wyników wyborów w licznych mediach wspierających rząd Tuska, a także wykorzystania na dużą skalę mediów społecznościowych, jednak się to nie udało. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego po solidnym procesie, polegającym także na powtórnym przeliczeniu głosów w kilkunastu komisjach wyborczych, podjęła uchwałę o ważności wyborów prezydenckich.

 

2. Sąd Najwyższy podjął wspomnianą uchwałę 1 lipca, ale wiele dni wcześniej, na przykład 11 czerwca, marszałek Hołownia na konferencji prasowej w Sejmie mówił ,że „nie weźmie udziału w zamachu stanu, który miałby między innymi polegać na nie zwołaniu Zgromadzenia Narodowego w celu przyjęcia przysięgi prezydenta elekta-Karola Nawrockiego”. W tych wypowiedziach stawiał tylko jeden, oczywisty warunek , mianowicie podjęcie przez IKNiSP SN uchwały o ważności wyborów prezydenckich i jeżeli zostanie podjęta, zwoła Zgromadzenie Narodowe. Te ówczesne wypowiedzi Hołowni o nie uczestniczeniu w zamach stanu, wydawały się literackim opisem wielu nacisków na marszałka, głównie w mediach społecznościowych dokonywanych przez internautów spod znaku SilniRazem, SokzBuraka, czy ObywateleRP, ale teraz dowiadujemy się, że jednak było inaczej.

 

3. W tych dniach dziennikarz Polsatu red. Marcin Fijołek, wprawdzie nie na antenie tej stacji, ale w mediach społecznościowych poinformował, że wg jego ustaleń „marszałek Hołownia otrzymał od premiera Tuska bardzo wyraźną propozycję odłożenia zaprzysiężenia prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, albo też jego zwołania i po paru minutach przerwania i odłożenia na świętego nigdy”. To oczywiście proponowanie wręcz ostentacyjnego bezprawia i na marszałek Hołownia odmówił Tuskowi, ale od tej pory nasiliły się ataki w mediach zarówno na niego jak i na jego formację Polska2050, a także na ministrów tej partii w rządzie, choćby minister funduszy Katarzyny Pełczyńską-Nałęcz. Ba Tusk wręcz zapowiedział, że Polska2050 nie będzie miała wicepremiera w rządzie po rekonstrukcji , choć znacznie mniejszy klub koalicyjny Lewicy, mający zaledwie 21 posłów, wicepremiera jednak ma.

 

4. Ale jak się wydaje, to dopiero początek uderzania w marszałka Hołownię i jego formację przez Tuska i jego otoczenie polityczne, a także media z całych sił wspierających obecnego premiera. Rozpoczęło się rozbieranie klubu poselskiego Polski2050, zaczął poseł Zimoch, który najpierw mocno zaatakował marszałka Hołownię w mediach społecznościowych za jego spotkanie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i w tej sytuacji musiał zostać zawieszony, ale wszystko wskazuje na to ,że szybko znajdzie sobie miejsce w Koalicji Obywatelskiej. Następna była Izabela Bodnar, którą także nagle dotknęło wspomniane wyżej spotkanie marszałka Hołowni i w związku z tym zdecydowała się na szybkie opuszczenie klubu parlamentarnego. Parokrotnie już publicznie zabierał głos Ryszard Petru, twierdząc ,że jest namawiany na tworzenie nowej formacji politycznej, która odpowiadałaby na postulaty przedsiębiorców, ale na razie tym namowom nie uległ. Ten proces będzie zapewne trwał, jednocześnie marszałek Hołownia będzie atakowany w mediach, a jego formacja przy rekonstrukcji rządu, zostanie potraktowana gorzej niż znacznie mniejszy klub Lewicy.

 

5. Bowiem Tusk takich sprzeciwów nie zapomina i Hołowni pozostaje tylko dalsze twarde stawianie się premierowi, ale już razem z drugim koalicjantem, czyli PSL-em, z którym do niedawna tworzył Trzecią Drogę. Wczoraj takiego wsparcia Hołowni udzielił w mediach społecznościowych wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski, więc być może ten wspólny front obydwu koalicjantów wobec Tuska, doprowadzi do tak głębokiej rekonstrukcji rządu, że obejmie ona także obecnego premiera.

1. Wszystko wskazuje na to, że większość senacka koalicji 13 grudnia, będzie chciała w następnym tygodniu przyjąć tzw ustawę wiatrakową bez poprawek, tak aby nie musiała ona wracać do Sejmu, tylko mogła zostać przekazana do prezydenta. Przypomnijmy, że większość koalicyjna w Sejmie przyjęła uchwaliła ustawę wiatrakową jeszcze w czerwcu, a jej istotą jest zmniejszenie odległości w jakiej mogą być instalowane wiatraki od zabudowań mieszkalnych z dotychczasowych 10H gdzie H to długość ramienia wiatraka ( czyli około 2000m ) do 500 m, w przypadku parków narodowych, ta odległość to minimum 1500 m. Zachętą dla samorządów ,które będą chciały, aby na ich terenie realizowane budowane były farmy wiatrowe jest powołanie funduszu, na który wpłaty miałby dokonywać właściciel farmy, przekazując 20 tys zł rocznie za każdy zainstalowany 1 MW mocy. Te środki byłby rozdzielane pomiędzy gospodarstwa domowe funkcjonujące na terenie danego samorządu lokalnego, umiejscowione w odległości do 1000 m od turbiny wiatrowej, a więc te doświadczające uciążliwości związanych z funkcjonowaniem takiej farmy.

 

2. Koalicja 13 grudnia, zdając sobie sprawę, że uchwala bardzo kontrowersyjną ustawę, skracającą aż 4-krotnie obecnie obowiązującą odległość turbiny wiatrowej od zabudowań mieszkalnych i być może prezydent będzie miał poważne wątpliwości, czy ją podpisać , zdecydowała zawrzeć tam rozwiązanie z dodatkowym mrożeniem ceny prądu na ostatnie 3 miesiące tego roku od października do grudnia. To oczywista próba szantażu Prezydenta RP, jeżeli bowiem nie zgodzi się na podpisanie tej ustawy , to rządzący oskarżą go, że to właśnie jego decyzja spowodowała konieczność podniesienia cen energii elektrycznej od października. W tej sytuacji klub Prawa i Sprawiedliwości w tej sytuacji złożył do laski marszałkowskiej projekt ustawy przywracającej tarcze energetyczne dla gospodarstw domowych, przedsiębiorstw i samorządów, nie tylko na ostatnie 3 miesiące tego roku ale także na cały rok 2026. Chodzi o zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych na poziomie 412 zł/MWh, a dla przedsiębiorców, samorządów i obiektów użyteczności publicznej na poziomie 500 zł/MWh.

 

3. Przypomnijmy, że rząd Tuska zaczął już ograniczać stosowanie tarczy energetycznej od 1 lipca 2024 roku, co spowodowało wtedy skok inflacji do ok. 5%, a według GUS ceny nośników energetycznych wzrosły o ok 16% w ujęciu rok do roku. Kolejne ograniczenie stosowania tarczy energetycznej nastąpiło od 1 stycznia 2025 i znowu mieliśmy kolejną falę wzrostu cen nośników energii, co spowodowało wzrost poziomu inflacji do 5,4% w styczniu i żeby zapobiec dalszemu wzrostowi inflacji w lutym GUS zmienił sposób jej liczenia. Przypomnijmy, że prezes GUS dokonał zmian w tzw. koszyku zakupowym i zmniejszył udział w nim, wydatków na żywność o ok 2p i na nośniki energii o ok 1p, w ten sposób udział tych dwóch rodzajów wydatków zmalał z ok 48 p do ok 45 p i w ten sposób inflacja już w lutym i w kolejnych miesiącach, została obniżona o dokładnie o 0,5 pp. W związku z tym zamiast 5,4%, inflacja wyniosła 4,9% i w kolejnych miesiącach tego roku jest w ten sposób sztucznie niższa o wspomniane 0,5 pp od tej ogłaszanej co miesiąc przez GUS.

 

4. Forsowanie przez rząd Tuska energetyki wiatrowej jest ważnym fragmentem większej całości , czyli blokowania, a w każdym razie mocnego opóźniania, rozpoczęcia budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Według niemieckiej gazety „Die Tageszeitung”, polski premier Donald Tusk robi wszystko aby opóźnić budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej, priorytetem jego rządu są farmy wiatrowe w tym także te morskie, fotowoltaika i magazyny energii i te przedsięwzięcia mają właśnie zastąpić energetykę jądrową. Zadziwiające jest nie tylko to, że niemieckie media wiedzą lepiej, niż polska opinia publiczna, co zamierza robić rząd w sprawach energetycznych, ale także, twierdzą iż nasz kraj ma iść ich drogą, inwestować setki miliardów złotych w energetykę odnawialną, jednocześnie rezygnując z inwestycji w stabilizator nowoczesnego systemu energetycznego, czyli energetykę jądrową. Niemcy realizują właśnie taki model od wielu lat, zainwestowali w energetykę odnawialną setki miliardów euro i w konsekwencji mają jedną z najwyższych cen energii w krajach Unii Europejskiej.

 

5. Polska nie powinna iść tą drogą, zwłaszcza, że niemieckie błędy w tym zakresie już teraz przynoszą opłakane rezultaty, a droga energia powoduje poważne obniżenie konkurencyjności gospodarki tego kraju. Wiatraki powinny być budowane wg dotychczasowej ustawy, rozwijana jest energetyka wiatrowa na morzu, zresztą znacznie bardziej wydajna niż ta lądowa, więc skracanie odległości lokowania turbin wiatrowych od zabudowań jest prowokacją wobec tych właścicieli nieruchomości , w pobliżu których, takie inwestycje miałby być realizowane, bowiem znacznie obniżyłyby ich wartość. A mrożenie cen energii na 3 miesiące tego roku i jego przedłużenie na kolejny rok, może zostać zrealizowane jeżeli zostanie przyjęta na posiedzeniu w dniach 22-25 lipca ustawa złożona w Sejmie przez klub Prawa i Sprawiedliwości.