Premier Morawiecki ma rację, marsz 4 czerwca organizowany przez Tuska, powinien być w nocy

  1. Nie milkną echa zarządzenia przez przewodniczącego Platformy Donalda Tuska, zorganizowania w Warszawie 4 czerwca marszu, jak to określił we wpisie na jednym z portali społecznościowych „przeciwko, drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną, europejską Polską”.

Media wspierające Platformę i Tuska, natychmiast „rzuciły się” na przywódców innych partii będących w opozycji, wręcz żądając aby i oni ze swoimi zwolennikami uczestniczyli w tym marszu.

Niektórzy z nich zaprzeczyli, że wezmą udział w marszu, argumentując, że nie w ten sposób organizuje się takie przedsięwzięcia, jeżeli miałby one mieć wspólny charakter, inni jak Włodzimierz Czarzasty reprezentujący Lewicę są gotowi na ten marsz przybyć.

Wygląda jednak na to, że będzie to raczej marsz zwolenników Platformy i środowisk z nią współpracujących, w tym tych najbardziej radykalnych jak „Silni Razem”, „Obywatele RP” czy „Strajk Kobiet”, a zwolennicy innych partii opozycyjnych będą tam reprezentowani symbolicznie.

 

  1. Co więcej zwołanie tej manifestacji w Warszawie przez Tuska wygląda na przyznanie się do porażki jeżeli chodzi o skuteczność jego spotkań ze zwolennikami w poszczególnych województwach, które ciągle są jeszcze organizowane.

Przypomnijmy, że na początku rządów Zjednoczonej Pawicy już w grudniu 2015 roku ówczesny lider Platformy Grzegorz Schetyna ogłosił swoją partię „opozycją totalną” i sformułował strategię walki z rządem, którą określił „ulica i zagranica”.

Ale po paru latach organizacji przez Platformę i związane z nią różne zaprzyjaźnione stowarzyszenia, manifestacji ulicznych, „ulica się wypaliła”, na kolejne protesty przychodziło coraz mniej osób, aż w naturalny sposób, one wygasły.

Wydawało się więc, że skutecznym sposobem na aktywizację zwolenników, będzie objazd kraju przez Tuska i innych polityków Platformy i mimo tego, że liczne spotkania z wyborcami, odbyły się one w kilku województwach, to notowania tej partii utrzymują się na poziomie 25-27% poparcia.

Organizacja manifestacji w Warszawie jest więc zakwestionowaniem skuteczności tych spotkań i powrotem do realizacji wcześniejszej strategii związanej „z ulicą”, choć jej realizacja przez kilka lat także notowań Platformie nie poprawiła.

 

  1. Ale jest jeszcze jeden aspekt tego marszu, na który zwrócił uwagę premier Morawiecki, 4 czerwca przypada 31. rocznica odwołania rządu Jana Olszewskiego, pierwszego rządu, który został wyłoniony po w pełni wolnych wyborach parlamentarnych, które odbyły się jesienią 1991 roku.

Tyle tylko, że żeby ją precyzyjnie „uczcić” Donald Tusk powinien zwołać ten marsz  4 czerwca, nie o godzinie 12 w południe , tylko późnym wieczorem, wręcz w nocy, bo to właśnie dokładnie o tej porze, doszło do głosowania w Sejmie.

Przypomnijmy, że Donald Tusk wtedy jako lider Kongresu Liberalno- Demokratycznego, brał w tym obalaniu rządu J. Olszewskiego czynny udział, do historii przeszła jego wypowiedź zarejestrowana na słynnym filmie Jacka Kurskiego „Nocna zmiana” w jednym z sejmowych gabinetów, gdzie zebrali się liderzy partii uczestniczących w tej akcji „Panowie policzmy głosy”.

I policzyli, znamienne jest zdjęcie z finału tej akcji, kiedy na sali plenarnej Sejmu Jarosław Kaczyński jako lider Porozumienia Centrum, ma podniesioną rękę w głosowaniu przeciw wnioskowi o odwołanie rządu, a obok siedzący Tusk, tego rządu nie broni, głosując za jego odwołaniem razem z Unią Demokratyczną, SLD i PSL-em.

Właśnie w 31. rocznicę tych swoich niezwykle „patriotycznych” działań, Tusk ściąga do Warszawy swoich zwolenników i będzie maszerował, jak to sam określił „przeciwko kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną Polską”, powinien tylko zmienić godzinę z 12 w południe na 21-22, wtedy być może by sobie coś przypomniał, z tamtych lat.

 

  1. Nie sądzę jednak, żeby w ten sposób Tusk chciał „uczcić” swój udział w tej haniebnej akcji, odwołania pierwszego rządu w Polsce po roku 1989, powołanego w wyniku w pełni demokratycznych wyborów.

Wydaje się raczej, że czuje iż ziemia zaczyna mu się palić pod stopami, bo wygrana w nadchodzących wyborach parlamentarnych jest coraz bardziej iluzoryczna, a przecież taką misję otrzymał odchodząc z Brukseli.